poniedziałek, 17 marca 2014

Nie takie zielone babeczki z nas :)

 



Masa rzeczy do zrobienia, do przygotowania, do zaplanowania... a ja piekę babeczki. Na nie zawsze jest czas i pora, a okazja znajdzie się choćby z połączenia nadmiaru barwnika spożywczego i święta Patryka. Wyszło zielono. Trochę "na szybko" i za mało słodko oraz bez jadalnych  koniczynek  (nie mogłam znaleźć marcepanu - chyba został w innej lodówce, a sklep taaaaaakkkkkk daaalleekkkooo :)
Ale jak to babeczki - sprawiły mega dużo frajdy przy odliczaniu 60 dni:) 

Zostało zaledwie 60 dni na trening oddechów - szczególnie tych przeponowych, wzmacnianie mięsni Kegla (dla ciekawskich łacińska nazwa to musculus pubococcygeus :P ), mentalnym ogarnięciu, na rozciąganie i odpowiednie odżywianie i zapuszczanie grzywki, aby się po oczach nie walała w maju.

Ale z drugiej strony to pozostało jeszcze 60 dni na odkrywanie nieznanej siebie, na głaskanie brzucha, na granie na harmonijce, na wieczorne słuchanie bajek opowiadanych przez Ł., na zakładanie (choć podobno się wciąga, a nie zakłada) butów przez 10 minut, na obserwowaniu pępka, na doprowadzaniu czucia do środkowego palca u prawej ręki, na przemarszach wieczornych do toalety, na uspokajaniu czkawek o 5 nad ranem, na śmianiu i płakaniu bez powodu (hormony szaleją :) ), na sapaniu idąc po schodach i w 99,9% myślenia - myśleniu tylko o Niej. Ale przede wszystkim na tych cudnych interakcjach między nami a A. I chcę tego więcej, choć wiem, że to dopiero początek czegoś niezwykłego, pięknego, nieopisanego.

Wizualizacją są chyba sny. A sny mamy  (tak, tak mamy) już takie cudowne. O przytulaniu, o niesamowitym szczęściu, o całowaniu, o nas.  Codzienne rozmowy  o tym jak będzie, wyobrażanie sobie pierwszego dotyku, pierwszych chwil wzrusza dogłębnie. A wiem, że będzie dobrze, że postaram się dać radę, bo mam za sobą cały oręż dobrych duszyczek wpierających. Mam Ł., który zaskakuje. I to jak pozytywnie. Niesamowicie przechodzi to razem ze mną, wyczekuje i tak mocno o nas dba i daje poczucie, że będzie dobrze. Tak świadomie, że lepiej sobie nie mogłam tego życzyć. I nikt tak jak On nie opowiada bajek  dla A. - inspirując się choćby ulotką :P Z tych the best of zapamiętałam krasnoluda wydobywającego z gór buty oraz opowieść o sklepie w podwórzu.

 I te cudne rozmowy z Mamą, która jak nikt inny rozumie, co się teraz ze mną dzieje. Cierpliwie słucha o codziennych "tu mnie boli, tam mi trzeszczy". To uczenie się nas w nowych formach. Nadal jesteśmy w swoich rolach jednocześnie przyjmując nowe. I myślę jak tu Mamę przemycić jako jeszcze jedną osobę, którą chciałabym mieć przy sobie podczas tej ważnej chwili. 

A babeczki z koniczyną (choćby wymyśloną) są zawsze z tą czterolistną :)













Szczęścia życzę

NTKD



Zapraszam na stronę na facebook'u i zachęcam do jej polubienia, aby być zawsze na bieżąco  :):):)

Nie wyrażam zgody na kopiowanie zdjęć oraz treści, które są moją własnością i stanowią przedmiot prawa autorskiego.