piątek, 22 sierpnia 2014

Najwspanialsza MAMUSIA :*

Choć brak mi czasu na wszystko i nie wiem czy to kwestia organizacji, czy rzeczywiście mało mam go w posiadaniu, to choć kilka słów naskrobię, bo święto wyjątkowe. Święto mojej Mamusi, tylko Jej jest dzisiaj. 
 W wieku ok 4-5 lat idąc z Mamą do przedszkola zapytałam (mieląc w głowie prawdopodobnie treści z książki o złamaniu mitu bocianowego) 
"Mamo, a czy ja jestem Twoim jajeczkiem?"
Mamusiu najwspanialsza tak wiele Tobie zawdzięczam, za tak wiele jestem wdzięczna. Nie sposób opisać słowami tej olbrzymiej miłości, przyjaźni, oddania, szacunku.  Dziękuję za wszystkie chwile spędzone na rozmowach poważnych i tych o mniejszej wadze dla ludzkości, ale równie potrzebnych. Chcę jeszcze, chcę więcej! Dziękuję za Twoją ciekawość świata, za chrupanie słonecznika podczas czytania. Dziękuję za szaleństwa i za elegancję. Dziękuję za dobre serce. Dziękuję za najpyszniejsze klopsy świata i za sernik z "masą na tort" i za leniwe i knedelki i karkówkę i każdą kanapkę zrobioną przez Ciebie etc. :) Dziękuję za wychowanie mnie na człowieka często kosztem samej siebie, ale obiecuję, że trud nie pójdzie na marne (mam komu dalej przekazywać :) ). Dziękuję za przeżywanie ze mną chwil i tych smutnych i radosnych.Dziękuję, że zawsze mogę na Ciebie liczyć. Dziękuję, że jesteś pomimo odległości. Dziękuję  za nasze kable. Jak tu się odwdzięczyć za to wszystko? Na razie daję tylko siebie, ale niebawem wygram w totka i zwiedzimy cały świat! ... i jeszcze za  tyle nieskończonych chwil spędzonych razem, za tyle rzeczy powinnam dziękować. 


Kocham Cię nad życie:*   
Jestem szczęściarą, że jestem Twoją córką!
 Pamiętaj, że nasza "pępowina" sięgnie nawet i na księżyc. 
100 lat Mamusiu:* 



Twoje jajeczko :*


niedziela, 10 sierpnia 2014

Szpitalny

Post szpitalny



Stałam na korytarzu i się trzęsłam. Światła były jakoś wyjątkowo ostre i rażące. Zerkałam co chwilę na zegarek. Zaryczana i zasmarkana walczyłam z instynktami. Bo instynkt mówił biegnij, biegnij jak najszybciej, wyważ drzwi, ukatrup wszystkich w pomieszczeniu i zabierz Ja z tego miejsca, przytul i nie pozwól, aby ktoś robił jej krzywdę. A rozum mówił i starał się uspokajać: "to dla Jej dobra". Rozrywający serce, nerwy i wszystko co się da płacz A.dobiegał z pokoju zabiegowego. Łzy leciały mi ciurkiem, były nie do powstrzymania. I choć było gwarnie na korytarzu słyszałam tylko moją Małą, Korytarz wydawał się taki długi, taki nieprzyjazny, bo dzielił mnie od mojej Kruszynki. I to uczucie bezsilności wraz z z chęcią tulenia, całowania, wyciszania były tak silne i tak wyraźne, że połączone z płaczem A. były miażdżące. Bo nie mogłam nic zrobić, bo musiałam czekać, bo sama zdecydowałam, że Ł. z Nią pójdzie, bo sama bym nie wytrzymała. A płacz był przeszywający, taki którego nie znałam do tej pory. Po 15 minutach, po przeklętych i trwających wieczność minutach, wyszedł Ł. trzymając Maleńką na rękach. Miała zawiniętą nóżkę. Po 7 wkłuciach od dnia wcześniejszego znaleźli w końcu żyłę, która nie pękała i mogli założyć wenflon. W końcu mogłam ją utulić, uspokoić, podać pierś. Nareszcie Jej już nie męczyli. Podłączyli kroplówkę do tego wenflonu tylko raz (!), nawadniając. Tej nocy A. dwa razy obudziła się z panicznym płaczem, takim jakby ją coś przeraźliwie przestraszyło. Byłam cały czas przy Niej, a serce miałam roztrzaskane.





 Byłam wściekła na cały system, na lekarza. Bo decyzję o nawodnieniu- męczeniu igłami podjął nawet A. nie badając. Nie wiem po czym stwierdził odwodnienie i czy jedna kroplówka jest w stanie sprawić cud nawadniający. To, że karmiłam Małą często, to że nie wyglądała na odwodnioną śliniąc się po kolana i sikając po pachy z niezapadniętym ciemiączkiem tego  już nie uwzględnił. Rano usunięto wenflon, bo był niedrożny. Wzbudziło to we mnie przerażenie, że Mała znowu będzie stresowana, że skoro nie wymiotuje to może nie będzie takiej potrzeby ponownego kłucia. Do końca pobytu już na szczęście tylko krew na badania pobrano. Być może ktoś powie "co tak przeżywasz to tylko wenflon", ale to aż wenflon. Bo skoro próby założenia wyglądały, że wciskając go żyłki pękały to jak tu nie przeżywać skoro moją Małą to boli i stresuje. 

W tym miejscu zaznaczę, że już jesteśmy w domciu, z A. już coraz lepiej. Humor dobry ma :) i z dystansem mogę już opisać pobyt w szpitalu

UWAGA!, UWAGA!
Uprzedzam poniżej będzie marudzenie, narzekanie i psioczenie. Kto nie chce niech nie czyta. Polsko dziękuję za możliwość namacalnego współjestestwa z absurdami.

Rozdział 1, scena 1 
POGOTOWIE, sobotni wieczór

Zaniepokojeni przedłużającą się zieloną, luźną kupką z krwią [Młodzi rodzice naprawdę mogą rozmawiać godzinami o kupkach swoich maluszków. My też uważnie się im przyglądaliśmy, byłam przekonana, że to od zmiany diety, ale wracając znowu do chleba i mięsa zawartość pieluchy się nie zmieniała]

-Kochanie jedziemy na pogotowie, powiedziała zdecydowanie żona do męża odkrywając w kupce wspaniałej córeczki pasemko krwi.
Przy biurku na miejscu siedziała wyglądająca na znudzoną, starsza pani doktor. Do czasu kiedy nie wstała nie wiedzieliśmy, że kuleje. Osłuchała, zobaczyła i skierowała do szpitala nie wyjaśniając co A. może dolegać. Już me serce zaczęło mocniej bić, już w głowie miliony opcji się układało.

Rozdział 2, scena 1 Szpital, przyjęcie na oddział
 Do szpitala dostaliśmy się z zapisu owej kulawej pani doktor z pogotowia.
Przyjęcie na oddział, osłuchanie i  poinformowanie nas o innych dolegliwościach A. Już me serce zaczęło mocniej bić, już w głowie miliardy opcji się układało, a do oczu napłynęły łzy

Rozdział 2, scena 2 Szpital, izolatka

Dostaliśmy izolatkę, co było jedną z dwóch dobrych decyzji szpitala. Druga decyzja dotyczyła naszego wypisu.
- Tutaj jest łóżeczko dla córki- powiedziała pielęgniarka wskazując NaPewnoTutajMojaCórkaNieBędzieSpała, dodając a tutaj jest dla pani łóżko. Nie musi pani za nie płacić, bo karmi pani piersią.  WTF, to chyba logiczne?

Płakałam cały czas, nie mogłam zatamować cieknięcia z oczu jak pomyślałam gdzie jesteśmy i że nie wiem co Małej jest i jak jej pomóc.

Rozdział 2, scena 3 Szpital, izolatka, niedziela

Rano nie mogłam otworzyć oczu, przez opuchnięte powieki widziałam jak A. się śmieje i ma gdzieś to gdzie jesteśmy. Ucieszyłam się, że czuje się dobrze,  że nic ją nie boli. O szpitalnym jedzeniu nie będę pisać, bo go nie dostałam. Nikt mnie nie poinformował o tym fakcie. Dobrze, że miałam bułkę w torbie - choć z czegoś mogło się mleko dla A. wyprodukować.

Rozmowa z lekarzem
- Jak wyniki mojej córki wyglądają?
- No morfologia dobrze, mocz dobrze, na kupkę czekamy


Rozdział 2, scena 4 Szpital, izolatka

Rozmowa z pielęgniarką:

- oj nie ładna ta pupka- zwróciła uwagę pielęgniarka- a pani ma tylko linomag. To ja przyniosę Tormentiol [WTF2!!!!!]
- a czy Tormentiol nie jest jakoś zakazany - dyskretnie dałam znak, że tego gówna nie chcę, a dlaczego to przeczytałam u Sroki na szczęście kiedyś.
- Ale my używamy w szpitalu - dodała piguła chcąc już prawie wysmarować mi dziecko
- ABSOLUTNIE nie chcę Tormentiolu - dodałam
- To ja przyniosę Alantan
- Alantan może być odburknęłam, a pielęgniarka miała minę typu: krzywdę robisz swojemu dziecku nie chcesz wysmarować pupki tormentiolem, jesteś złą matką i jeszcze taka pyskata i nie słuchasz się, se dziecko zrobiła a nic nie wie na temat odparzeń, przecież tormentiol używamy od lat.

Pielęgniarki przychodziły tylko oglądać kupy, wiec jak po nie nie zadzwoniłam to nikt nie przychodził. Głupia byłam ze nie uciekłam z tego miejsca :) 



  Rozdział 2, scena 5 Szpital, izolatka, wtorek

 Na obchodzie [ mamrotanie pod nosem w trakcie badań to standard, obchód wieczorny nawet nie zbadane dziecko] już po badaniu na odchodne rzucone przez panią ordynator

- a to, że rotawirus to pani wie?

i se poszła pani doktor od siedmiu boleści.

Przepraszam, ale chcę z panią porozmawiać odkrzyknęłam i w odpowiedzi usłyszałam o 12;30 u mnie w gabinecie.

Wiec się stawiłam

- a pani tutaj z dzieckiem przyszła? - zdziwiła się pani doktor
- przecież nie zostawię jej samej w obcym miejscu w izolatce, pod sklepem też nie mam zwyczaju zostawiać córki w wózku - odpowiedziałam
w dalszej części rozmowy usłyszałam, morfologia kiepsko, mocz dobrze, rotawirus [a dzień wcześniej morfologia była ok, kolejnego dnia te same wyniki krwi już były dobre]

Później przydzielili mi pielęgniarkę do pilnowania Małej jak szłam rozmawiać z tą .. tego panią doktor.

Rozdział 2, scena 6

Pleśniawki były tak groźne, że musieliśmy zostać w szpitalu jeszcze kilka dni. Nauczyli mnie pędzelkowania buzi [ szaleńczo trudny kurs], no ale nie słyszałam, aby ktoś z powodu pleśniawek leżał w szpitalu, a rotawirusa trzeba po prostu odchorować.
Czyli jak trzymać pacjenta bez podstaw do hospitalizacji, aby dostać kasę z NFZ'tu.  

Na koniec pobytu wręczono mi ankietę do wypełnienia [ jakość usług itp. - strzał w nogę] informując, gdzie jest umieszczona karta praw pacjenta i regulamin szpitala oraz mówiąc, że pozytywy mam również wpisać :)

the end 

Co za szpital! Łeb od przeciągów urywało, okno jak się zamknęło to tak duszno było, że prawie mdlałam, sprzątaczki trzaskały wszystkim czym się dało jak akurat Mała zasnęła. Wspomniałam, że szczepiliśmy A. na rotawirusa?   Ale już w domku jesteśmy i walczymy, aby uciekł w siną dal :)


Rotawirusie fuck you i nie wracaj nigdy!




 strona na facebook'u
Nie wyrażam zgody na kopiowanie zdjęć oraz treści, które są moją własnością i stanowią przedmiot prawa autorskiego.