Wciąż pełna obaw. Wciąż dziękująca za każdy dzień. Za kolejny, szczęśliwie przetrwany dzień. Dopiero od niedawna potrafiąca cieszyć się właśnie z każdej tej chwili, szczególnie kiedy Ona daje znak o sobie (a daje znak już od dawna:)).
Mogę powiedzieć, że małymi krokami uczę się radości z tego niezwykłego czasu, coraz świadomiej go przeżywam potrafiąc czerpać niezwykłe, czyste, "niczym nie zmącone" i pełne emocji szczęście. Racjonalizując to co przede mną, nie wpędzając się przy tym w tokofobię :)
Codziennie przenoszę się do niezwykłego miejsca.
Kraina ta jest nietuzinkowa, wyjątkowo magiczna. Składają się na nią wyobrażenia, obrazy, słowa, czasami melodie (oj dobrze, że słuchacz jest cierpliwy:)) i pieszczoty drapankowo- głaszczące (odwzajemnione podskokami z drugiej strony!) :)
Aby wejść do tego świata, nie potrzebuję króliczej nory, lustra, peronu z dziwnym numerem lub/i ogrodowego tajemnego przejścia. Wystarczy, że jest Ona.
7:20,
(czasami 9:30), 11:40, 14:00, 15:40, 17:35, 20:00, 22:20
Wówczas
jestem tylko dla Niej. Wówczas cały świat zamyka się w jednym miejscu,
cały świat jest tam. Jeszcze tak odległy, a jednak niewyobrażalnie bliski.
Zamieniam się wtedy w wielkie oko-ja, zaglądam do krainy całą sobą, jednocześnie egzystując z mistyczną osóbką. Oko-ja patrzy nie tylko na to co dzieje się w danej chwili, stara się dostrzec to, co przyniesie przyszłość, jednocześnie składając te dwa obrazy tej samej osoby w jedno wyobrażenie o Niej. Oko-ja stara się dostrzec jak najwięcej szczegółów chcąc zapamiętać każdy ruch, każdy szmer i podskok. Często odtwarzając te obrazy przed snem i zaraz po przebudzeniu.
A czas czekania na "rzeczywiste odzwierciedlenie" jest zawieszony. Ale jest to piękny czas. Jednocześnie jeszcze nie jest się w nowej roli, ale już będąc w nią zaangażowaną całą sobą. Tak blisko, a jeszcze tak daleko... bo przytulić nie można jeszcze, bo na całowanie i ściskanie z wielką miłością trzeba poczekać. Kilka miesięcy.
Ale cierpliwie czekamy :) Choć te kilka miesięcy wypełnione po brzegi planami, listami zakupów, zbieraniem informacji, przyswajaniem wiedzy o wszystkich niezbędnych zabiegach, mentalnym przygotowaniem na mieszkaniowe zmiany. A do tego uaktywnił się we mnie bakcyl starej lumpeksiary, aby portfelowi nie robić reanimacji, a przy okazji cuda znaleźć i wygrzebać. Zaczęłam od stycznia, a już szafa pęka, a w głowie "jeszcze tego nie mamy, a tamtego za mało" :) Sama siebie zaskoczyłam, bo nie myślałam, że będę z "tych", które raz w tygodniu second hand'owe znaleziska kolejny raz oglądają, składają, segregują: a to kolorami, a to rodzajami, aby po czterech dniach uznać układ za mało przejrzysty i wybrać kolejny niezawodny system.
Czas umilam sobie również obserwując ukochanego Ł. chcącego myć zęby mydłem w płynie, pytającego o wszystko "czy mogę to? czy mogę tamto?". Przyznam, że ta nagła zmiana z "partnerzy" na "moja przewaga" trochę mnie krępowała i irytowała, bo przecież nie jestem typem kobiety-dominatora, która na coś pozwala, czegoś zabrania. A to wszystko jak się okazało przez wyjątkową troskę o mnie. "Nie my, nie ja, teraz Ty jesteś najważniejsza, a pytam o każdy szczegół, bo chcę zarezerwować wszystko, co najlepsze dla Ciebie" - usłyszałam i się popłakałam.
Pozdrowionka
NTKD